czwartek, 15 lutego 2018

Miłość z epoki romantyzmu. "W rytmie passady" Anny Dąbrowskiej



Autor: Anna Dąbrowska
Tytuł: W rytmie passady
Gatunek: Literatura współczesna polska, New Adult
Forma: Powieść
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 392
Moja ocena: tym razem opisowa, znajdziecie poniżej


Sięgnęłam po tę powieść z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że tytuł sugeruje motyw tańca, który jest jednym z moich ulubionych. Sam taniec wielokrotnie pojawiał się w moich tekstach, więc zawsze jestem ciekawa, jak zrobili to inni autorzy. Drugą przyczyną były bardzo pozytywne recenzje od blogerów, których cenię. Dlatego, kiedy tylko nadarzyła się okazja, wypożyczyłam z biblioteki W rytmie pasady Anny Dąbrowskiej i… No właśnie mam z nią wielki problem, bo nawet, jak widzicie, nie potrafię ocenić w skali cyfrowej. Po kolei jednak.

Julita jest dziewczyną, która właśnie wchodzi w dorosłość. Przed nią matura, studia i całe życie. Coś ją jednak blokuje. Ma w sercu ranę, która nie potrafi się zabliźnić. Nie pomaga ani droga terapia, ani obecność cudownej przyjaciółki, Oli. Marcel jest tancerzem, dojrzałym mężczyzną. Wiele w życiu przeżył. Teraz musi zmierzyć się z nieuleczalną chorobą matki. Nie może zrobić dużo. Chyba jedynie zebrać pieniądze na lepsze środki przeciwbólowe. Z pomocą przychodzi mu Kuba, sugerując, że powinien wziąć udział w konkursie tańca. Miałby nauczyć amatorkę tańczyć kizombę. Jego partnerką ma być Julita, która, zdaniem obu bohaterów, ma ten taniec we krwi. Żeby jednak rozpocząć treningi, Marcel musi się zmierzyć w przeszkodami fundowanymi przez psychikę Julity.

Tyle o treści, żeby nie powiedzieć za dużo, bo chociaż W rytmie passady liczy sobie prawie czterysta stron, fabuła wcale nie jest jakoś bardzo rozbudowana. Powieść czyta się szybko, bo akcja jest wartka. Nie ma dłużyzn, zbędnych opisów, wątki poboczne zostały obcięte do minimum. Pojawiają się, ale żaden nie zostaje rozwinięty, dopowiedziany czy dokończony. Wszystko zmierza do jednego celu, do konkursu kizomby. Bohaterowie pokonują kolejne przeszkody, żeby wypaść w nim jak najlepiej. I w sumie byłam bardzo ciekawa, czy Julita zdoła nauczyć się tego tańca przez trzy miesiące, jak zostanie oceniona przez sędziów, bo Marcel przecież nie był obiektywny. Niestety, autorka pograła ze mną nie fair… Nagle fabuła zaczęła zmierzać w zupełnie innym kierunku. I to wcale nie za sprawą zmyślnej intrygi, która zburzyłaby monotonię akcji, ale dlatego, że przyjaciel nagle okazał się zwykłym dupkiem.

W powieści główną rolę odgrywają emocje bohaterów. W pewnej chwili autorka oddała im pole, podporządkowując fabułę uczuciom wszelakim, przez co opowieść straciła sens. Zaczęłam się więc skupiać nie na historii Julity i Marcela, ale na stylu narracji, który mnie z każdym zdaniem irytował bardziej. Wydumane słownictwo nijak pasujące do typowo młodzieżowego sposobu wypowiedzi. Skomplikowane konstrukcje składniowe, z których poprawnością gramatyczną mogłabym czasem podyskutować. Myślenie o rodzicach imieniem i nazwiskiem, o przyjaciółce: panna plus nazwisko, tendencja do określania bohaterów właśnie imieniem i nazwiskiem, jakby było ich tak wielu, że mogliby się pomylić. Toż to brzmiała co najmniej jak anonsowanie przez lokaja na ważnym balu! Było sztuczne, nadęte, nieprawdziwe.

Niestety, muszę też wspomnieć o przesłaniu, które w książkę tak bardzo chciała wtłoczyć Anna Dąbrowska epilogiem. Otóż dla mnie jest ono inne. Druzgocące wręcz:
— przyjaciel to ten, kto cię kopnie (w przenośni i dosłownie), w chwili najtrudniejszej w twoim życiu;
— przyjaciel najpierw chce swojego dobra, twoje jest nieważne;
— raz popełnionego błędu nie można naprawić, nie warto się starać, bo drugiej szansy nie będzie, nie będzie nawet wybaczenia;
— jedna niewłaściwa decyzja wymazuje całe dobro, które się zrobiło, nawet jeśli się tej decyzji żałuje, jak niczego innego;
— zwycięża ten, kto szantażuje, kłamie, kręci, on jest najlepszy;
— o wartości człowieka decyduje grubość portfela;
— miłość nigdy nie zwycięży ze złem tego świata;
To jednak nic. Najbardziej zdenerwowała mnie sugestia jednego z bohaterów, że Marcel nie starał się ratować matki, że nic nie zrobił. Co mógł zrobić? Przecież ten cały konkurs, więc sens powieści, był dla matki! W obliczu raka trzustki lekarze są bezradni. Bliska mi osoba zmarła na to gówno i ja też nic nie zrobiłam. Nic! Bo nie mogłam. Z rakiem przegrywa wielu, nawet ci bogaci i sławni. Kasa nie pomaga im ozdrowieć. Nie ma takiej mocy. I to, że „przyjaciel” stawia Marcelowi zarzut o nic nie robieniu, jest ciosem poniżej pasa. W towarzystwie osoby, która tak myśli nie chciałabym spędzić nawet minuty. Chyba dlatego tak trudno mi przyjąć, że Kuba nie został zdemaskowany, ukarany, czy choćby obrzucony jedną inwektywą.

Dlaczego na górze nie ma oceny? Bo cyferką skrzywdziłabym książkę, uznając ją za całą do bani albo podważyła moją wiarygodność, gdybym zawyżyła ocenę. Dziś będzie więc opisowo. Sprawa wygląda tak. Dopóki w historii o coś chodzi, bohaterowie do czegoś dążą, jest to powieść naprawdę dobra, pomimo niedoróbek stylistycznych. Oceniłabym ją na mocne 6, nawet 7/10.  Im bliżej końca, tym jest gorzej. Nagle bohaterowie stają się niewiarygodni, przestaję im wierzyć, zachowują się irracjonalnie, zaprzeczają temu, jacy byli. Finał historii jest tragedią w każdym tego słowa znaczeniu. Taki zupełnie „od czapy”, z innej bajki. I tu moja ocena spada do 4/10. Tak by pewnie zostało, gdyby nie epilog, w którym narrator popada w ton moralizatora, jakby chciał wytłumaczyć, dlaczego ta historia musiała się tak skończyć. Tymczasem we mnie obudziło to bunt. Bo nie zgadzam się z taką odpowiedzią na wrzuty sumienia. Winy zawsze można odkupić czynnie, choćby pracą dla innych. W hospicjach, fundacjach i organizacjach zajmujących się pomaganiem zawsze brakuje wolontariuszy. A siedzenie, użalanie się nad sobą i gapienie w próżnię jest dla mnie wygodnictwem. Tak robią ci, którzy nie mają na nic lepszego pomysłu. Brutalnie? Być może. Po epilogu moja ocena powieści spada do 2/10.


Jeśli więc chcecie cieszyć się lekturą i przeżyć przygodę z emocjami, zamknijcie W rytmie passady po wizycie Julity u ojca. Tego, czy bohaterowi wytańczyli coś kizombą i tak się nie dowiecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz